Notatka ze stanu świadomości

Obublikował pavvel dnia

Strach jest we mnie. Jest moim przyjacielem, a w zasadzie to źle powiedziane, on po prostu jest ze mną od zawsze. Nienawidzę go, ale chyba Go już zaakceptowałem. Jest jak zło, które jak mi się powszechnie wmawia, czasem jednak bywa konieczne. – Taki jest świat – słyszę zewsząd. Nic nie mogę na to poradzić. To znaczy teoretycznie mogę, ale mimo wszystko nie jest to takie proste. Strach jest we mnie obecny od zawsze, a teraz jest Go coraz więcej. Czy boje się czegoś konkretnego? Nie to raczej taki irracjonalny strach o wszystko a jednocześnie o nic. Nie ma konkretnej sprawy, konkretnej rzeczy, zdarzenie, działania które Go pobudza. Jest tylko narastające wielkie i obezwładniające uczucie, że coś nie jest do końca tak jak być powinno. Wrasta we mnie takie obezwładniające przeczucie zagrożenia. Napełnia i wypełnia mnie całego. Od stóp do czubek głowy. Jest we mnie. Jest jakby odrębnym bytem a jednocześnie przecież jest mną stale. Coś we mnie stale wibruje. Coś nie pozwala mi się skupić. Trudno pracować w strachu. Trudno też nie pracować, bo jego obecność staje się jeszcze bardziej nieznośna. Dłonie, moje palce, całe ciało wypełnia ciągłe drżenie.

Ranki są wybawieniem z nocy. Noc jest wybawieniem z dnia. Czas jest płynny a ja w nim jestem jakby zanurzony. Czas mnie nie dotyczy, choć jestem zadziwiająca świadomy jego upływu. Od ranka czekam na wieczór. Czas miedzy zachodem słońca i ciemną nocą jest dla mnie treścią dnia. Strach mnie nie opuszcza nawet na chwile. Jest ze mną zawsze, ale czasami jakby przyczajony, ukryty. I choć noc może przynieść nowe koszmary to jednak dni są straszniejsze. Dni, w których w samotności swojego pokoju na poddaszu walczę z materią pracy. Obrabiam ją, wałkuje, te same tematy, te same telefony, pisanie, odpowiedzi, listy, telefony, spotkania, których nie chce, ale przecież musze wykonać, spełnić. Pracuje, ale jest to jak walka. Walczę, nawet odnoszę sukcesy, ale bez euforii zwycięstwa. Jest dobrze, bo nie myślę o moim wrogu czy przyjacielu. Zapominam w nawale spraw i obowiązków. Choć przecież wiem, że to właśnie, co robię, jak żyje i z czego żyje jest powodem strachu.

Strachu o dzień następny, o płatności, o zamówienia, o zakupy, opłaty, zapłaty, przelewy. Jestem sam, choć nie jest mi źle z samotnością pracy to czasem tęsknie za zgiełkiem dużych firm z dziesiątkami kolegów i koleżanek. – Jesteś własnym szefem – słyszę od innych i sam sobie to powtarzam, ale przecież to samostanowienie to jednak ciężar. Nie, nie narzekam, bo ktoś mi bardzo bliski powiedział, że ciągle narzekam, więc się od tego powstrzymuje.  Staram się, nic nie mówić i czasem tak jak teraz tylko coś napisze. Taki wentyl bezpieczeństwa. Gdy balon strachu i wiecznego zagrożenia wypełni mnie po brzegi, to ta pisanina zapewnia mi spokój i wytchnienie.

Lubię powroty do domu, lubię spacerować po sklepach bez celu, a w zasadzie z celem, choć niejasnym. Lubię wracać do domu.  Popołudnia są wytchnieniem. Choć nie mogę się pozbyć świadomości, że przecież jutro też będzie dzień.  A dzień oznacza zagrożenie, strach. Nie bardzo jestem pewny czy dobrze rozpoznaje mój stan. Czy to wieczne podniecenie zagrożeniem, niepewność jest, może być w zasadzie nazwana strachem? Przecież to takie wielkie słowo. A mój specyficzny, bardzo indywidualny stan jest taki bardzo mój, że trudno mi się czasem pogodzić z nazywaniem Go zwyczajnie strachem. Ale przecież jakoś chce Go nazwać. Nie oczekuje pomocy, bo wiem, że pomoc mogę sobie tylko ja sam. Nie szukam zrozumienia, bo sam tego dziwnego stanu nie rozumiem. To tylko zapis, notatka ze stanu świadomości…