Ostateczne rozliczenie
Jestem już gotowy do drogi. Ostatecznie spakowany. Ostatecznie uporządkowany. Przyglądam się walizom, zawiniątkom, pakunkom. Po raz kolejny i wciąż od nowa przestawiam je i układam w coraz to nowsze konfiguracje. To mój cały dobytek. To co udało mi się zgromadzić przez całe życie. To moje „ja” zapisane w dokumentach i zaklęte w bliskich mi przedmiotach. Pewno tu mnie na wiele sposobów. Pełno niespełnienia. Nienapisane książki. Niezapłacone rachunki. Niezrealizowane marzenia. Niedopowiedzenia. Niedomówienia. Jakieś papiery. Jakiś płyty, kasety, patyki. Motyl, znaczek, temperówka. W szufladach pełno wspomnień. Kamyczków, sznurków, zdjęć, biletów do i z. Mały żołnierzyk. Miś. Pluszowy prosiaczek. Szkiełko. Długopis. Książeczka wojskowa. To moje życie zaklęte w przedmiotach. Stosy ulubionych i po prostu przeczytanych książek. Tu pismo z jakieś wszechwładnej instytucji. A tam ponaglenie w sprawie płatności od panów prądu i wody. List z bardzo ważnego urzędu. Dokumenty potwierdzające moje istnienie.
Jestem już spakowany. Gotowy do drogi. Uporządkowałem co mogłem. Poukładałem w małe i większe stosiki zapisane na papierze moje życie. Jest tego tak mało i tak dużo jednocześnie. Jestem już gotowy. Mogę odejść w każdej chwili. Choć nie bardzo wiem dokąd konkretnie się wybieram, bo to wielka niewiadoma. Jakżeż przeogromna, jakżeż nadęta jest ta nuda oczekiwania na ostateczność. Ta bezgraniczna pustka. Ta niechęć i niemoc do przebywania wśród ludzi. Spaceruje a właściwie człapie, sam nie wiem, gdzie i po co. Czekam na otchłań, na wieczność, na ostateczność.
Odliczam dni wyciskając kolejne tabletki przed śniadaniem i po kolacji. Beznamiętnie czytam kolejną zerwana kartkę z kalendarza. Czekam. Żyje na kredyt. Dzień za dniem przechodząc obok spakowanych bagaży wspomnień. Żegnam się z roślinką na parapecie. Głaszczę czule na do widzenia moje ukochane książki. Przeglądam po raz kolejny stosy gazet z moich kolekcji. – A może dziś posiedzę w zepsutym od roku, ale przecież i tak nadal moim, samochodzie? – wymyślam sobie zajęcia na następne godziny oczekiwania . Czekam na impuls. Na znak. Na sygnał. Żyje jak na dworcu. Wyczekując pociągu który, na szczęście dla mnie, znów się spóźnia. Bo choć musze wyjechać, to bardzo chciałbym zostać. Spaceruje po peronie codziennych zdarzeń wyczekując na przybycie ostateczności. Coś kupuje, wydaję pieniądze, ale wcale mnie to nie rozwesela. Coś wypije, coś zakąszę aby zapomnieć, że czekam. Rano znów czekam ze zdwojoną siłą w jeszcze większym napięciu i zdenerwowaniu.
Spaceruje wśród walizek i kartonów pełnych niezrealizowanych spraw i pomysłów. Przeskakuje nad tobołkami z uczuciami. Krążę wśród paczek z pragnieniami. Coś zjem w kuchennej stołówce. Trwam sobie w mojej domowej poczekalni. Przysiądę przy stole jak na dworcowej ławce. Poczytam w oczekiwanie ma przybycie transportu do wieczności. Pooglądam. Posłucham. Poczekam. Przecież wcale mi się nie spieszy. Jestem tu, bo wiem że musze wyjechać. Ale chęci ku temu we mnie żadnych. Wszystko wydaje mi się takie nie wartę zainteresowanie. Takie banalnie puste. Takie skretyniałe. Skarlałe. Godzinami wpatruje się z ludzi biegających jak mrówki i tak ich owadzio właśnie postrzegam. To wszystko jest takie martwe i powiędłe jeszcze za życia. Takie nieistotne. Takie przyziemne. Powtarzalne. Przewidywalne. Smutne i nudne.
Nasłuchuje kroków na schodach. Każde uderzenie w poręcz, każde szurniecie butów o kamienne schody to może być dla mnie znak, że już czas się zbierać. Że nadszedł mój czas. Że mój czas się wypełnił. – Czy to już? Czy to po mnie ? – pytam sam siebie. Nie mam żalu, jeśli znów to tylko pomyłka. Czekam, bo wiem, że to nadejdzie ale tego nie oczekuje. „Przygnębienie jakieś dziwne mną owładnęło – chcę czegoś chcieć, ale wszystko mi jest obojętne. Pojutrze wyjeżdżam – tym lepiej. Zupełnie jestem sam”.
Komentarz