Jutro jest martwe

Obublikował pavvel dnia

Był jak najbardziej martwy. Zupełnie martwy. Nie było już w nim ani krzty życia. Leżał na łóżku i wyglądał jakby spał. Z tym tylko, że spał teraz snem wiecznym.

W czarnej pościeli na szarym prześcieradle w wielkim pustym i samotnym łóżku.  Był tam martwy w miejscu, które kiedyś było jego domem. W miejscu, w którym był szczęśliwy. Tak gdzie kiedyś mówił, że jest zakochany i czuł się naprawdę kochany. Teraz był tam martwy. Poza tą jego martwotą ciała nic się w tym pokoju nie zmieniło. Wszystko było na swoim miejscu. Za oknem słychać było odgłosy normalnego dnia. Nic się nie zatrzymało z chwilą, gdy przestał oddychać. Czas nie stanął w miejscu z ostatnim uderzeniem jego serca. Wszystko było jak wczoraj, przed wczoraj czy przed tygodniem. Tylko jego już nie było. Jego jutro było martwe.

I choć zawsze wydawało mu się, że świat przestanie istnieć wraz z nim, bo przecież bardzo było prawdopodobne, że to on tworzył własnymi myślami ten świat, który go otaczał. To jednak z chwila jego śmierci nic się nie zmieniło. Bo przecież nic nie jest takie, jakie się wydaję, co teraz okazało się prawdą.

Gdyby żył to z pewnością byłoby mu żal mu tych wszystkich rzeczy, które z takim namaszczeniem zbierał przez całe życie a które gdy go zabrakło przestały mieć dla innych znaczenie. Z chwilą, gdy go zabrakło przedmioty stanowiące jego własność przestały być jego, stały się niczyje.  Jego książki, zapiski, stosy gazet, kolorowych magazynów, szkiełka, figurki, koraliki, znaczki, szpilki, agrafki, pocztówki, rzemyki, namalowane przez niego obrazy, jego ubrania, kolekcje setek nieprzydatnych na pozór przedmiotów, które dla niego były bardzo ważne. Teraz to wszystko było bezpańskie. A może ktoś się zaopiekuje bezdomnymi już teraz obrazami? Ktoś zabierze kolekcje gazet? Ktoś inny setki książek? Może ktoś zaopiekuje się tym, co napisał? Teraz dla niego to, co prawda bez znaczenia, bo jest martwy, ale zawsze to lepiej jak to co miał trafi do jego przyjaciół.

Gdyby żył nie zgodziłby się na żaden pogrzeb z udziałem księdza i odprowadzającymi go bliskimi, kolegami czy przyjaciółmi. Zawsze chciał zniknąć rozpłynąć się w nicości. Nie chciał leżeć przez wieczność pod kamieniem na cmentarzu przypominającym gigantyczny parking z tysiącem identycznych nagrobków z prefabrykatów.  Jeśli nie może spoczywać tam gdzie był szczęśliwy, to już wolałby żeby nie pozostał żaden ślad jego śmierci. Żadne kamienne świadectwo jego istnienia odwiedzane, co pewien czas przez bliskich i przyjaciół. Wolał żeby o nim po prostu pamiętano. Pragnąc żyć w ludzkiej pamięci.

Gdyby żył powiedziałby im, że chce nad morze. Zawsze chciał po śmierci pod postacią popiołów trafić nad swoje ukochane morze. Ale przecież w tym kraju nawet po śmierci podlega się przepisom prawa i nie ma możliwości samostanowienie o swoich szczątkach doczesnych. Jak już tak trzeba jak trzeba zgodnie z prawem, to niech to będzie bezimienny grób. Bez krzyża i innych symboli. Bez nazwiska i dat wyrytych w kamieniu. Żadnych uroczystości. Żadnych spotkań nad grobem. Po prostu nic.

„I myślałem o tym, iż całe życie żyłem tak, aby z chwilą kiedy zginę, nie zostało po mnie niczyje prawdziwe wspomnienie; i dlatego nie mówiłem nigdy ludziom prawdy o sobie; i dlatego wymyślałem rzeczy, które nie zdarzyły się nigdy; i dlatego uciekałem przed wszystkim, co mogłoby się zdarzyć, gdyż bałem się ludzi i nie chciałem, aby nie pozostało po mnie nic.”

Dziś już był martwy i jego jutro też było martwe.