Szary strach
Przez cały czas czuje, że udaje. Udaje swoje życie. Udaje, że jestem kimś innym niż jestem. Udaje szczęśliwego, a w głębi duży jestem tylko przeraźliwie smutny. I tak całe życie. Całe świadome życie. Jestem podwójny. Toczy się we mnie odwieczna walka. Jednak miejsca starczy tylko dla jednego. Któraś z tych moich dwóch osobowości musi odejść. Jedna pozostanie. Ktoś przegra i ktoś zwycięży. Moje całe życie to przygnębienie.
Pamiętam siebie, jako małego chłopca stojącego na przedszkolnym podwórku. Przez szpary w płocie oglądałem godzinami świat próbując go poukładać, dopasować, wpasować w niego siebie. Pamiętam tą niemoc. Pamiętam taką swoistą złość, że to co widzę, to co zmuszony jestem oglądać przez szpary w ogrodzeniu nie jest pełne. Jest tylko małym, przeznaczonym tylko dla mnie fragmentem większej całości. Pamiętam swój strach. Irracjonalne uczucie, bo jakie strachy mogą gnębić małego chłopca? A jednak. Bałem się od momentu, gdy zdałem sobie sprawę z własnego istnienia.
Bałem się pustych przestrzeni. Mrocznych piwnic. Ostatnich pięter w blokach i kamienicach. Schodów biegnących wokół pustych przestrzeni wewnątrz nich. Batem się, że nie będzie jutra. I tego, że przestane oddychać. Czekałem ze strachem na ojca i bałem się ze nie wróci. Bałem się kolegów i koleżanek. Obawiałem się, że nikt mnie nie zrozumie i że nikt nie zechce się ze mną przyjaźnić. Z wiekiem do tych moich strachów dołączyły kolejne.
Boje się, że nie dam rady. Że nie poradzę sobie w rzeczywistości rachunków, płatności, konieczności, zasad, uwarunkowań. Przeraża mnie takie sprawy, które dla innych są czymś normalnym, nad czym się nawet nie zastanawiają. Boję się, że stracę to, co jeszcze zostało. Że strącę bezpieczeństwo powrotów do domu. Moje życie jest szare, bezbarwne, bezcelowe i trudne.
Z przedszkolnych lat chyba najbardziej i najsilniej pamiętam plac zabaw. A ścisłej to, co było za nim, czyli zwykły drewniany płot przedszkola stojący pod wysokimi topolami. Pamiętam siebie stojącego przy tym parkanie. Przypominam sobie dzieci bawiące się na placu za mną. Stoję tam z dłońmi opartymi o omszałe deski płotu. Stoję wśród zwiędłych liści, z których z każda chwilą przybywa. W powietrzu zapach jesieni. Tkwię tam i patrzę przed siebie. W bramę budynku sąsiadującego z przedszkolem. Za bramą jest ulica. Na niej samochody. Jest też chodnik a na nim przechodnie. Gdy sobie to przypominam to zawsze wraca do mnie to uczucie z dzieciństwa. Dziwny niepokój o to, że tak naprawdę nie bardzo wiem, gdzie jest ta ulica za bramą i czy ona jest tam naprawdę.
Strach stale mi towarzyszy. Jest ze mną zawsze. Tylko czasem jest go mniej, a czasem więcej, jednak nie znika nigdy.