Moje strachy
Bardzo często mam poczucie nadciągającego niebezpieczeństwa. Nawet wtedy, gdy nic szczególnego mi nie zagraża odczuwam lęk. Ulegam przeczuciu nieuniknioności nieszczęścia. Mam, jak to się mówi, złe przeczucia. Od zawsze żyje w towarzystwie lęku. Strach, nawet jeśli jest irracjonalny, jest moim towarzyszem od zawsze, odkąd sięgam pamięcią. Zawsze się czegoś bałem, choć nie zawsze byłem i jestem w stanie określić, czego konkretnie się obawiałem i obawiam. Czasem jest to coś rzeczywistego a czasem to tylko moje urojenia, co wcale nie zmniejsza mojego lęku a nawet go wzmacnia.
Od małego bałem się pustych przestrzeni. Mrocznych piwnic. Ogólnie rzecz ujmując wszelkich podziemi. Obawiałem się ostatnich pięter na klatkach schodowych. Batem się, że nie będzie jutra. I tego, że przestane oddychać. Schodów biegnących wokół pustych przestrzeni wewnątrz nich. Bałem się wysokich hal fabrycznych. Pomieszczeń wypełnionych plątaniną kabli, rur, przewodów wentylacyjnych. Czekałem ze strachem czekałem na powrót ojca i bałem się, że nie wróci. Obawiałem się kontaktów z ludźmi. Obawiałem się rozmów i braku rozmówców. Obawiałem się, że nikt mnie nie zrozumie i że nikt nie zechce się ze mną przyjaźnić. Z wiekiem do tych moich strachów dołączyły kolejne. Wiele mam takich obaw i strachów.
Boje się, że nie dam rady. Że nie poradzę sobie w rzeczywistości rachunków, płatności, konieczności, zasad, uwarunkowań. Przeraża mnie takie sprawy, które dla innych są czymś normalnym, nad czym się nawet nie zastanawiają. Boję się, że stracę to, co jeszcze zostało.
Z przedszkolnych lat chyba najbardziej i najsilniej pamiętam plac zabaw. A ścisłej to, co było za nim, czyli zwykły drewniany płot przedszkola stojący pod wysokimi topolami. Pamiętam siebie stojącego przy tym parkanie. Przypominam sobie dzieci bawiące się na placu za mną. Stoję tam z dłońmi opartymi o omszałe deski płotu. Stoję wśród zwiędłych liści, z których z każda chwilą przybywa. W powietrzu zapach jesieni. Tkwię tam i patrzę przed siebie. W bramę budynku sąsiadującego z przedszkolem. Za bramą jest ulica. Na niej samochody. Jest też chodnik a na nim przechodnie. Gdy sobie to przypominam to zawsze wraca do mnie to uczucie z dzieciństwa. Dziwny niepokój o to, że tak naprawdę nie bardzo wiem, gdzie jest ta ulica za bramą i czy ona jest tam naprawdę. Zawsze byłem smutny, samotny nawet wśród tłumu i zawsze się czegoś bałem.
Mam poważny problem z koncepcją czasu. Ponad dwa lata temu, a może jeszcze wcześniej, wszystko jakby się zatrzymało. Czas zgęstniał. Zwolnił. Dni mijają jak mijały. Płyną miesiące, lata a jednak wszystko jest tak jakby. Jedyne co jest stałe w moim życiu to poczucie lęku. Strach stale mi towarzyszy. Jest ze mną zawsze. Tylko czasem jest go mniej, a czasem więcej. Jednak nie znika nigdy.