Być jak Marla Singer

Obublikował pavvel dnia

– Właśnie do mnie dotarło, dlaczego od tak dawna nie prowadzę samochodu. A przynajmniej usilnie staram się tego nie robić. Wcale nie dlatego że na moich lekach było/jest ostrzeżenie o tym żeby po ich zażyciu za żadne skarby nie prowadzić pojazdów mechanicznych. Nie prowadzę samochodu, bo podczas jazdy zbyt często myślę o tym by nagle skręcić kierownicą, wjechać na drugi pas drogi, przyspieszyć i jechać pod prąd aż do końca.

Mówił to jak zawsze. Spokojnie, bez emocji. Jak ja raz tylko powiedziałem mojemu lekarzowi, odpowiadając na jego pytanie, że czasami myślę o tym żeby się zabić, to łapiduch od razu chciał dzwonić po pogotowie. Z nim tak nie jest. Z nim tak nie mam. Wiem dobrze, że on tak mówi. Tylko tak mówi. Że istotnie więcej w nim strachu przez samozagładą niźli chęci samozniszczenia. Dlatego od mówi, my pijemy, a ja spokojnie słucham i tylko niekiedy przytakuje.

– Wolę nie ryzykować. Wiem, że niekoniecznie żeby rozstać się ze światem muszę wybrać do tego samochód. To dość niedoskonała forma zejścia z tego świata. Mam świadomość, że taki sposób nie koniecznie mógłby zakończyć się powodzeniem. A ja z tchórzostwa wolałbym nie dokładać sobie zmartwień i ułomności.

– Nie jestem klasycznym samobójcą. Raczej rozpatruje to, jako opcje wyleczenia się z napięcia połączonego z chronicznym strachem, które to  uczucia towarzyszą mi w życiu od prawie zawsze. Od czasu do czasu nachodzi mnie taka myśl, że takie nagłe wyłączenie światła na wieczność dałoby natychmiastowe ukojenie. Te moje lęki… i w pewnym sensie nauczyłem się nad nimi panować. Ale tylko w pewnym sensie i nie zawsze.

– Ale przecież z drugiej strony, kto zagwarantuje, że tam po drugiej stronie świetlistego tunelu czy też drugiej stronie tęczy (w zależności od światopoglądu) nie znajdę się w jeszcze większym koszmarze niż ten, w którym uczestniczę na tym łez padole. Nie mam pewności czy nie wpadnę z deszczu pod rynnę. A w tym innym wymiarze, do którego mogłaby, jeśli istnieje trafić moja dusza, nie koniecznie musi istnieć farmacja, która czasami potrafi dość skutecznie tłumić moje lęki. Nie wspomnę już o przemyśle spirytusowym.

– Z podobnych powodów odrzucam, jako skuteczny wysyłacz w zaświaty, wszelkie skoki z wysokości. To też przecież może okazać się nieskuteczne. Mam spory uraz do wszelkich przedawkowań, bo to żenujące obudzić się z wypłukanymi bebechami i do tego z zafundowanymi przez specjalistów kilkutygodniowymi przymusowymi wakacjami w niezbyt komfortowym uzdrowisku.

– Inne mniej lub bardziej drastyczne sposoby rozdania się ze światem też wydają się nieciekawe. Bardzo możliwe że mam dylemat bardziej pasujący do innej bajki, ale tu zaskakującą też pasujący, a mianowicie taki, że chciałbym a boje się. Trochę tak właśnie jest, bo przecież, choć opowiadam o tym, że się zbieram do wielkiej podróży w wieczność to i tak tkwię w tym miejscu już od lat.

– To nie tak, że ja nie lubię swojego życia. Czasami, dość rzadko, ale jednak jest ono ciekawe, zabawne i tak dalej w tym stylu. Ale równie często jak te dobre strony, dopadają mnie strachy z tej złej strony. I jak jest równowaga, to jest w ogólnym rozrachunku znośnie. Najgorsze jest jednak to że ta ciemna strona coraz bardziej mnie wypełnia, a dni jasności coraz rzadziej we mnie goszczą.  Dlatego nie widzę w tym niczego dziwnego, że myślę o ostatecznych rozwiązaniach, choćby nawet były to rozważania czysto akademickie.

– Tak oto poznałem Marlę Singer. Jej filozofią życiową było to, że mogła umrzeć w każdej chwili. To, że jeszcze nie umarła, było dla niej tragedią. Czyż nie jest ze mną tak jak z Marlą Singer? – spytał. Potwierdziłem.