Odważny, nie romantyczny
Muszę przewartościować całą swoją postawę życiową. To była pierwsza myśl, teraz jednak nie jestem już tak radykalny. Jednak coś trzeba zrobić, bo inaczej to nie ma w dalszej perspektywie większego sensu. Ja jestem ciężko chory na romantyzm. Nie wiem dlaczego? Skąd to do siebie wziąłem i po co to w sobie hoduje. To nie ważne. Teraz ważne jest to, że zdecydowanie przesadziłem z romantyzmem. I że doznałem ozdrowieńczego olśnienia.
Ja postrzegam Je z dziwaczny, pełen boskiego uwielbienia sposób. Zapominając jednocześnie, że One to po prostu, jak i my, zwykłe śmiertelniczki. Nie żadne tam boginie, co zstąpiły z niebieskiego królestwa by stąpać po ziemi. Są jak my zbudowane z krwi i kości. Obleczone, trzeba przyznać zazwyczaj piękną powłoką, ale nadal to „mięsne maszyny”. Jak to doskonale ujął pewien mój ulubiony rosyjski pisarz.
A mnie się, kurwa, wydawało, że jak będę wzdychał latami do obiektu uwielbienia to mnie w końcu spotka zasłużona nagroda za wytrwałość w uczuciach. A tu, z tym, z Nimi, jest zupełnie inaczej. Tego ranka doznałem prawie religijnego objawienia. Na tej betonowym podłodze, w wyjątkowo podrzędnej knajpie, po pijaku, w sporym jednak alkoholowym zamroczeniu, i podczas obserwacji obiektu moich westchnień, tak mnie nagle olśniło.
Nadal mam z tego powidoki. A uwierzcie, nie chce ich mieć! Zgoła inne chciałbym stworzyć i zachować w pamięci. Ale za bardzo romantyczny jestem widocznie żebym miał to, co tak pragnę, więc zostaje z tym, co mam. Nie wiem, dlaczego tak zapadłem na tą romantyczną grypę. Jakby tak rozsądnie na to spojrzeć, to jest to jakiś absurd z tą moja skłonnością do lirycznych uniesień. Ale cóż, jestem jak jest. Choć przyznaje, muszę się zabrać za to żeby się z tego stanu wyleczyć. Trzeba to przynajmniej zneutralizować na tyle żebym mógł czasem przejść swobodnie od chęci do czynów. Bardzo by się to przydało.
Leczenie w zasadzie już się zaczęło. Byłem jeszcze do niedawna wielce romantyczny, aż nagle oprzytomniałem. Choć nadal byłem pijany alkoholem. Terapia wstrząsowa przynosi najlepsze efekty. Teraz wiem, że to, o czym mawiano za młodości naszych dziadów, że nie matura, lecz chęć szczera zrobi ciebie oficera, jest jak najbardziej prawdziwe. W odniesieniu do omawianego problemu, to nie romantyczne wzdychanie po nocach i dniach, nie ckliwe podchody prowadzą do celu, lecz zwyczajne ludzkie działanie. Atakujesz jak czołg pierwszej pancernej i zdobywasz przyczółek. Umacniasz go i przeprowadzasz ostateczne natarcie. Poza romantyzmem uczucia jest też chemia organizmu.
I żeby było jasne. Ja nie zrezygnowałem z mojej fascynacji jej osobą. Nadal będę sobie tak wzdychał w najlepsze. Ale teraz przynajmniej wiem, że nie tędy wiedzie droga do celu. No, przynajmniej wiem, że to nie jedyna droga. Musiałem zobaczyć żeby się przekonać. Musiałem wepchnąć swoją łapę we wnętrzności Najwyższego. Jak Tomasz sprawdzić żeby uwierzyć. Żeby na własne widzenie przekonać się, że czasami odważne parcie do przodu, znaczy więcej niż milion intelektualnych wywodów na ten sam temat.
Nie, nie mam pretensji do nikogo, bo i jakbym mógł mieć. Moja fascynacja jest tylko moja. Nie sądzę nawet żeby obiekt mych westchnień miał świadomość moich chęci, zamiarów i pożądań. Ale teraz przynajmniej rozumiem, że jest nie jedna droga do serca wybranki… no nie, może nie do serca, ale do tego, co Miś Puchatek nazywał tak pięknie dobraniem się do miodku.
I choć pewnie nie zerwę z tym moim zamiłowaniem do tęsknych westchnięć, to przynajmniej zdobyłem świadomość istnienia alternatywy. Teraz, gdy wiem, gdy mam to wyartykułowane, to chyba nadszedł czas przejść od myśli, od słów, do czynów.
Doznałem olśnienie. Czułem jak Bóg Ojciec spojrzał na mnie z niebios i rzek: czyń sobie jej uległymi, nie tylko o tym gadaj, ale czyń. Czyn jest czasem ważniejszy niż słowa. Nie będę dyskutował z Najwyższym. Zrobię jak radził. Boże najmilszy, oby się powiodło. I nie tylko w tym razie. Ale za każdym razem licząc od dziś.