Destrukcyjna natura

Obublikował pavvel dnia

Mam w sobie gen destrukcji. Jeśli można coś zepsuć, to można być pewnym, że to zrobię. Wszystko niszczę.  Mam do tego wyraźny talent.   Potrafię koncertowo spierdolić na amen wszystko, co w moim życiu jest dobre.  Taki właśnie mam talent. Jestem w tym prawdziwym mistrzem. 

Jak już coś idzie dobrze, wszystko układa się jak najlepiej to wtedy dopada mnie coś, co przypomina apatie. Coś, czego nie potrafię jednoznacznie nazwać, dopada mnie niechęć do wszystkiego i to w zasadzie zawsze oznacza koniec dobrego. Wtedy jest po wszystkim.  Jest pozamiatane.

Dobrym przykładem jest praca. Na początku bardzo mi na czymś zależy. Staram się jak najbardziej potrafię. Osiągam sukcesy. Wszystko idzie jak najlepiej. Ale ja już czuje, że nadchodzi to coś. Przeczuwam, że moja destrukcyjna natura już czyha za rogiem, aby wszystko zniszczyć. I tak rzeczywiście jest. Nagle przestaje mi się chcieć. Po prostu przestaje mi zależeć. Przestaje robić cokolwiek, bo w niczym już nie widzę sensu. Zapadam się w sobie. Zamykam się na innych. I przy okazji niszczę w kilka tygodni to, co czasami budowałem latami.

Jeśli chodzi o prace to nie było takiej, w której udało mi się zostać dłużej niż kilka lat. Zawsze, gdy docierałem na szczyt, osiągałem sukces, szybko z niego spadałem, bo dopadało mnie poczucie bezsensu tego, co robię. Ja zwyczajnie nie mogę inaczej. Taki typ jak ja tak właśnie ma. Nie ma co się oszukiwać. Nie ma co żyć iluzjami, że tym razem będzie inaczej. Zawsze muszę zniszczyć swoją przyszłość. Po to wspinam się wysoko, aby spaść z wysoka. Taka moja uroda. Taki właśnie jestem.

Ostatnio usłyszałem z ust mojej przyjaciółki, że się na mnie zawiodła. Nie sprostałem jej wymaganiom, Ba! Ja nawet nie sprostałem własnym wymaganiom. Zepsułem już na wstępie coś, co mogło mi przynieść w najbliższej przyszłości pewne korzyści materialne.  Nie przyznałem jej racji. Nie przyjąłem krytyki. I nawet chciałem się bronić, ale tego nie zrobiłem. Dostrzegłem, że znów jest tak jak zawsze ze mną bywa. Ponownie zniszczyłem coś, co zbudowałem. Znów nie potrafiłem wytrwać w sukcesie. Znów coś mnie pchało do porażki. To jest silniejsze ode mnie. To moje przekleństwo.

Tak wiem, że to taki fatalizm. Wielu powie, że sobie to wmawiam. Ale ja wyraźnie dostrzegam schemat. Rozumiem jakby to zdarzyło się raz, dwa, trzy czy nawet dziesięć razy. Ale tak jest zawsze, za każdym cholernym razem. Mój prywatny rollercoaster wznosi mnie na szczyt bym potem mógł szybko zjechać na samo dno.

Zawsze, no może prawie zawsze, zawodzę. To monstrum mojej autodestrukcji żyje we mnie od lat. Już nawet nie próbuje z nim walczyć. Bo nie da się walczyć z własną naturą. Taki już jestem. Wszystko potrafię zepsuć. Wszystko potrafię zniszczyć.