Kolory życia

Obublikował pavvel dnia

Ja tu sobie tak trwam w zawieszeniu miedzy bytem a niebytem. Żyje sobie z przyzwyczajenia. Po moim nieudanym odmaszerowaniu w stronę światłości a raczej po moim zawróceniu z dalekiej drogi, jestem w stanie trwania w codziennym dziwacznie powtarzalnym istnieniu tu i teraz. Nie mam już ochoty odejść, ale też nie czerpie wielkiej radości z tego, że tu pozostałem. Po prostu jestem. Nic więcej i nic mniej. Choć podobno – jak twierdzi jeden z moich znajomych – to i tak bardzo dużo.

Każdego dnia stawiam sobie jeden maleńki cel, który muszę albo próbuje za wszelką cenę wykonać. Nie jest to nic wielkiego. Takie życiowe drobiazgi, ale dla mnie to ważna próba zmierzenia się z rzeczywistością, z doczesnością, w której dziwnym zrządzeniem losu lub istoty wyższej jest mi dane egzystować. Jeśli nie można inaczej, to trzeba się przyzwyczaić do tego, co jest.

Tak, ja co do zasady już prawie nie pije. To zbyt kosztowny nałóg. Zwyczajnie mnie na niego nie stać, ale to nie znaczy, że za tym nie tęsknie. Owszem tęsknie. Połączenie farmakologii z alkoholem też wydaje się bardzo kuszące, ale cóż, nie stać mnie na takie luksusy.  Pozostaje wybranie jednej drogi do chwilowej szczęśliwości, bo jeśli nie można połączyć jednej z drugą to trzeba wybrać tą skuteczniejszą i tańszą. I tak od czasu do czasu urządzam sobie wspaniałą imprezę we własnej głowie.

Nie uważam się za uzależnionego. Nigdy nie było tak, że nie mogłem przestać, kiedy tylko chciałem. Co innego, że rzadko, kiedy chciałem. Teraz, gdy mnie nie stać, jest trochę dziwnie, ale nie chodzę z powodu tej tęsknoty po ścianach. Jest swobodnie, choć są chwile większej i mniejszej samotności spowodowanej przymusowym odstawieniem.

Potrzeba ubarwiania rzeczywistości nie bierze się znikąd. Powodem jest pustka. Jestem pusty i niespokojny. Czuje się pusty w środku, kompletnie wyprany z uczuć, pragnień, dążeń, wszelkiej maści ambicji. Pusto jest też wokół mnie. Samotność jest powodem szukana barwny i potrzeby podrasowania istnienia w rozweselaczach.  Choć na zewnątrz jestem spokojnym zrównoważanym lekko zdystansowanym panem w średnim wieku to wewnątrz mnie ciągle walczą ze sobą pesymizm z akceptacją rzeczywistości.

To denerwujące jak bardzo nie mogę się dostosować do oczekiwań innych i swoich własnych. Nawet jak bardzo chce, to nie mogę. Za długo w tym siedzę, żebym nie wiedział, że zawsze będzie tak jak będzie mimo moich najszczerszych chęci zmienienia mojej natury.  I to właśnie niesłychanie mnie wnerwia. Ta pewność, że zawsze wszystko spierdole po całości. Nowa szansa? Oczywiście trwa do momentu aż jej nie zaprzepaszczę. Nowa praca? Oczywiście, że nic z tego nie będzie, bo choć codziennie wmawiam sobie, że mogę, to coś we mnie każe mi zrobić wiele żeby ze mnie zrezygnowano po kilku dniach. Nowe towarzystwo? Nie, bo przecież nie odezwę się do nich ani słowem. Będę przez cały wieczór siedział w kącie pokoju i milczał tak, że wyjdę na mrukliwego odludka.

I do tego potrzebny jest mi rozweselacz. Do wyhamowania w sobie potrzeby spierdolenia każdej nowo nadarzającej się okazji do odniesienia choćby najmniejszego sukcesu. Do rozbrojenia się, choć na moment z pesymizmu. Czasem mam siebie dość. I teraz to się nawet napić nie mogę z tego powodu. Czy to nie jest powód do pesymizmu?