dziennik pesymistyczny

W pełni pesymistycznie po wakacjach

Obublikował pavvel dnia Komentarzy: 2

Wróciłem do mojej nijakiej prowincji z wakacji nad polskim morzem. Pierwsze, co dziś zrobiłem to włączyłem komputer i przeczytałem komentarze czytelników do moich tekstów. Czyli zrobiłem to, co zawsze sobie obiecuje, że nie będę robił a co zawsze czynie.

 

Wśród wielu cennych rad i wskazówek, jakie otrzymuje od czytelników znalazł się też jeden wpis, w którym autor wyraża swoje wielkie oburzenie tym, że tytuł mojego bloga, czyli dziennik pesymistyczny nie w pełni oddaje to, co się na tych stronach znajduje. Że jest za mało pesymistycznie podobno. Jeśli tak jest to z pewnością zadowoli tego czytelnika to, co przeczyta poniżej.

 

Ten wakacyjny wyjazd uświadomił mi, że faktycznie nie można być optymistą mieszkając w Polsce. Bo po pierwsze w naszym kraju nie ma już dróg. Występują one tylko czasami, ale chyba tylko po to żeby przypominać, że tak w zasadzie ich nie ma. Jazda po polskich drogach to prawdziwy koszmar. Samochodem rzuca jak piłka po wybojach, dziurach i koleinach. I nie ma, co liczyć na to że coś się w tym temacie zmieni. Jeśli nie można było przez tyle lat wybudować drogi że stolicy nad morze to nie wybudujemy już jej nigdy. Jeśli nawet wybudujemy początek drogi to w czasie, gdy będziemy budować jej koniec, początek tejże już nie będzie istniał.

 

Po drugie: na tych drogach szaleją ludzie, którzy chyba z braku wojny nie mogąc wykazać się odwagą rzucając się z szabla na czołgi swoją frustracje wyładowują w samochodach. Zuchy te z braku możliwości chwalebnej śmierci wojennej wyładowują swoją ułańską fantazje, jako kierowcy mknąc w swych samochodach po śmierć. Wyprzedzając na trzeciego bez cienia strachu na twarzy jadą naprzeciw innym niosąc śmierć i zniszczenie. Za nic mając tych, którzy chcieliby jeszcze chwile poobserwować ten padół łez. Nie zmienią ich zakazy i kary oni już tacy są i taki zginą.

 

Po trzecie: do łez doprowadzają mnie kelnerzy, którzy nie potrafią podać posiłków w właściwej kolejności. Nie ma w Polsce już kelnerów takich prawdziwych, jakich się w filmach widuje. A ci nieliczni w bardzo, bardzo drogich restauracjach to jakiś skansen tylko. Teraz chłopaczek w drogiej i polecanej w przewodnikach knajpie przy głównej ulicy gdańska potrafi podać do stołu klientowi jednocześnie: przystawkę, pierwsze danie, drugie danie oraz deser i kawę. Chłopaczek bo przecież nie kelner. A na moje żale odpowiada, że kuchnie miała to wszystko gotowe więc przyniósł. I widać na jego twarzy, że on naprawdę nie wie, dlaczego ja się wściekam. Szkoda tego szlachetnego zawodu, który w Polsce zanikł bezpowrotnie.

 

Po czwarte: nie będzie już w Polsce gdzie wypocząć, bo jeśli właściciele domków letniskowych wyrzucają śmieci wprost do zalewu wiślanego to jego los jest przesądzony. O przepraszam nie tak od razu wyrzucają te śmieci. Najpierw zaradni właściciele kopią doły, potem do nich rzucają to, co letnicy w swej naiwności wyrzucili do koszy przeznaczonych na odpadki a następnie doły ze śmieciami zasypywane są piaskiem. I już mamy kilka metrów mierzej wiślanej wyrwane zalewowi. A na nich budowane są następne domki dla letników. Taki u nas zaradny naród.

 

Miało być pesymistycznie, proszę jest… A mogę tak bez końca i na pewno będę.

 

dziennik pesymistyczny

Urzędowa ciocia dobra rada

Obublikował pavvel dnia Komentarzy: 17

Przyjechali do mnie znajomi, którzy już od wielu lat mieszkają za granicą. Ale że nadal są obywatelami polskimi to musza też, co pewien czas bywać w polskich urzędach. Polskie urzędy nie uznają bowiem możliwości załatwienia spraw urzędowych przy pomocy poczty czy przez internet. W dziewięćdziesięciu procentach spraw urzędowych wizyta osobista petenta jest koniecznością. Przy tegorocznej pielgrzymce moich znajomych do urzędu postanowiłem im towarzyszyć. Gdy oni załatwiali swoje sprawy ja z nudów przeczytałem na tablicy informacyjnej przepisy dotyczący zameldowania.

Szanowni czytelnicy, nie wiem czy zdajecie sobie z tego sprawę, że musicie zameldować na pobyt czasowy waszych znajomych, których wizyta przeciąga się i postanowią oni zostać dłużej niż cztery dni w waszym domu? Jeśli nie uczynicie tego przed upływem czwartej doby, policjant może wam wlepić mandat, bo łamiecie prawo obowiązujące w rzeczpospolitej polskiej.

Tak mnie to zdziwiło, że postanowiłem to sprawdzić u źródła, czyli po prostu zapytać urzędniczki: czy bardzo stare przepisy są nadal obowiązujące? Bo wyciąg z przepisów prawnych wywieszony na tablicy informacyjnej był z 1974 roku. Uchwalony został przecież w mrokach totalitarnego PRLu a teraz mamy od dwudziestu lat wolność, więc myślałem, że już nie trzeba się meldować. I dowiedziałem się ku mojemu wielkiemu zdziwieniu, że… tak naprawdę nie trzeba przestrzegać tego prawa choć ono nadal obowiązuje!

Pani urzędniczka wyjaśniła mi, że oczywiście takie przepisy nadal obowiązują i jak chce, i się uprę to ona tych moich znajomych przed upływem czwartej doby w moim domu zgodnie z prawem zamelduje. Ale dodała też, że to już mój wybór czy tego chce czy nie. Choć zgodnie z prawem powinienem to uczynić, to jak mi wyjaśniła, nikt już teraz tego nie robi. Całkiem słusznie pomyślałem. W tej historii najciekawsze jest jednak to, że takiej rady udzieliła mi urzędniczka państwowa, czyli ktoś, kto ma stać na straży przepisów i ścisłego przestrzegania prawa.

W urzędzie dowiedziałem się też, że zgodnie z PRLowskim prawem obowiązującym w odrodzonej i wolnej rzeczpospolitej wyjeżdżając za granicę na dłużej niż trzy miesiące powinienem się wymeldować, a po powrocie ponownie się zameldować we własnym domu. Oczywiście czy to zrobię czy nie znów zależy zgodnie ze słowami urzędniczki do mnie. Bo podobno nikt tego nie robi, choć powinni wszyscy. Widocznie, jaki kraj takie prawo i taki sam szacunek dla tego prawa. Jeśli prawo jest złe, przestarzałe i nawet urzędnicy go nie przestrzegają to chyba dwadzieścia lat to wystarczająco dużo czasu na jego zmianę. Chyba, że jest ono komuś potrzebne, bo jak już nie będzie, za co ukarać krnąbrnego obywatela zawsze można mu wlepić mandat za brak meldunku. Który tak naprawdę to powinien mieć, ale jak wyjaśniła mi urzędniczka może nie chcieć mieć, no chyba że przyjdzie pan policjant i się czepi to wtedy jednak musi.

dziennik pesymistyczny

Dyskryminacja dyskryminowanych

Obublikował pavvel dnia Komentarzy: 26

Wczoraj zobaczyłem w katolickim programie w telewizji publicznej wynik sondy, z którego wynikało, że osiemdziesiąt procent widzów tego programu uważa, że katolicy w Polsce są dyskryminowani.

Wystarczy wyjść na ulice mojego prowincjonalnego miasta. Stanąć w dowolnym miejscu, rozejrzeć się dookoła aby przekonać się, że w zasięgu wzroku znajduje się kilka świątyń tej wiecznie prześladowanej religii. W odległości nie większej niż pół kilometra od mojego domu znajdują się aż cztery kościoły. Jest ich w sumie kilkadziesiąt w moim mieście. Jak na ponad dwieście tysięcy mieszkańców to całkiem niezły wynik zwarzywszy na stan permanentnej dyskryminacji oczywiście.

Wystarczy wejść do jakiegokolwiek urzędu czy szkoły państwowej by przekonać się, że są tam prawie na każdej ścianie katolickie symbole religijne. Działa w moim mieście kilkanaście stowarzyszeń katolickich. W całym mieście jest tysiące kapliczek. Z setek kościołów i kapliczek, co pewien czas rozbrzmiewają donośnie dzwony i to bez względu na porę dnia. Księżą są obecni na każdej państwowej uroczystości. Dwóch przedstawicieli kleru to honorowi obywatele mojego miasta. W szkołach uczy się religii. Większość praw oparto w tym kraju na światopoglądzie chrześcijańskim. W herb mojego miasta jest wpisany herb państwa watykańskiego. Co jest chyba ewenementem w na skale światową. Co trzeci pomnik w mieście to pomnik człowieka związanego z kościołem. W każdym kiosku jest dostępnych kilka tytułów gazet katolickich. Radio z Torunia dociera swoim katolickim głosem do wszystkich domów w Polsce. Kilka nazw ulic w mieście upamiętnia księży. Na czas uroczystości kościelnych zamykane są największe ulice. A to wszystko nadal czyni wśród wyznawców tej religii atmosferę dyskryminacji.

To chyba najdziwniejsza dyskryminacja, o jakiej słyszałem. Już samo to, że usłyszałem wyniki sondy w telewizji w czasie największej oglądalności w katolickim programie nadawanym, co niedziela od kilkunastu lat świadczy o tym, że coś z tą dyskryminacją jest nie tak. O może to poczucie wiecznego zagrożenia do jakiś nakaz religijny, o którego ja po prostu nie znalem dotychczas? Według ogólnie znanych badań kościelnych, dziewięćdziesiąt osiem procent społeczeństwa do katolicy. Jak to możliwe, że ta dwu procentowa mniejszość może dyskryminować ta przytłaczająca większość? No chyba że katolicy nawzajem się dyskryminują.

A może to co pisze to właśnie forma dyskryminacji. Jeśli tak to bardzo wszystkich katolików przepraszam. Od razu wyjaśniam, bo pewnie wielu mi to przypisze. Nie jestem żydem, nie jestem komunistom, nie jestem wyznawcą Jehowy, innym heretykiem, nie jestem liberałem, nie jestem homoseksualistą, nie jestem satanistą… ogólnie nie zasługuje na stos i inkwizycje. No przynajmniej do teraz mi się tak wydawało. Przeprasza jednak szczerze, jeśli moja wizja świata i to, co pisze doprowadza do poczucia dyskryminacji osiemdziesiąt procent katolików.

dziennik pesymistyczny

Reklama z hukiem wodospadu

Obublikował pavvel dnia Komentarzy: 15

Reklamy są głośniejsze od reszty audycji telewizyjnych i radiowych. To już jest poważny problem. Szczególnie latem jest ten proceder denerwujący, gdy telewizje zamieniły się w jedną wielką TV Powtórkę. Spokojnie sobie drzemie przed telewizorem przy kolejnym seansie premiery telewizyjnej a tu nagle wyrywa mnie z letargu krzyk faceta informujący mnie, że jego maszynka do golenia jest naprawdę super. No może i jest super, ale czy oni tam w telewizji uważają, że jak mi tego nie wykrzyczą w reklamie z mocą dziesięciu decybeli to przekaz do mnie to nie dotrze?

Dlaczego ja za każdym razem mam szukać pilota i ściszać dźwięk jak tylko pojawi się na ekranie urocza panienka, co to uważa, że jej proszek do prania jest znacznie lepszy niż tysiąc innych. Czy ona nie może mi tego spokojnie wyjaśnić tylko trzeć się w niebogłosy? U nas już tak jest, że jak coś nie jest zabronione i nie stoją za tym trzy ustawy i kodeks karny to już nikt nie pomyśli o tym, że to komuś może przeszkadzać. Reklamy są głośniejsze, bo po prostu ustawa o radiofonii i telewizji tego nie reguluje i przepisy nie różnicują poziomów dźwięku reklam i programów telewizyjnych.

W naszym cudownym kraju już od wieków jest przekazywane w mądrości ludowej, że jak coś jest czerwone to piękne, słodkie to dobre a jak głośno grają to ładnie grają. Więc reklamodawcy uwielbiają jak jest naprawę głośno. Zapewne robią tak by przykuć uwagę widzów, którzy uciekają od reklam. Ale ja jak tylko ktoś zacznie do mnie krzyczeć, że jego oferta kredytowa jest znacznie lepsza niż inne natychmiast zmieniam kanał lub uciekam z pokoju. I pewnie wielu tak robi, więc gdzie tu sens. Jak by było spokojniej to może i bym wysłuchał tego, że szminka jest najlepsza, bo jest najlepsza.

Oglądam sobie spokojnie serial, gdzie właśnie skrada się morderca w niecnych zamiarach… a tu nagle jak nie gruchnie z głośników. I już wesołe towarzystwo zachwala soczek dla dzieci i tak z 15 minut krzyków i wrzasków. Kiedy narastające napięcie w serialu nagle zostanie przerwany wrzaskliwym spotem o najtańszym AC i OC albo o nie zawierającej sztucznych barwników herbatce, to efekt jest taki, że jestem bliski zawału. I już nie myślę o szalejących na ekranie produktach ale o własnym zdrowiu. Ja rozumiem, że ma być kontrast miedzy programem telewizyjnym a reklama. Ale ja naprawdę zauważę, że ta panieneczka z reklamy to nie jest morderca z serialu. I nie trzeba tego podkreślać z siłą kilkunastu decybeli.

Wiem, że w niektórych krajach wprowadzono obowiązek nadawania wszystkich programów na jednej głośności. Gdzieś czytałem, że producenci sprzętu elektronicznego już parę lat temu wprowadzili na rynek sprzęt z systemami typu AVL (automatic volume level), które skutecznie niweluje różnicami poziomu dźwięku pomiędzy reklamą a innymi audycjami. Ale ja takiego udogodnienia nie posiadam, więc pozostaje mi ćwiczyć refleks. Czyli jak najszybciej w tym huku i wrzasku reklam znaleźć pilota i za pomocą guziczka z symbolem przekreślonego głośnika uratować swój słuch.

Podobno gdzieś na świecie istniała firma, która wprowadziła na rynek swoisty filtr reklam. Ten odreklamiacz działał w ten sposób, że w momencie pojawienia się bloku reklamowego urządzenie przełączało telewizor na najbliższy program, na którym akurat nie było spotów reklamowych. Po zakończeniu reklam filtr powracał do poprzedniego programu. Ale pewnie padła, bo urządzenie było tak dobre, że nikt nie widział reklam tego urządzenia.

Może kiedyś krajowa rada radiofonii i telewizji wprowadzi nowe zasady równego poziomu głośności programów i bloków reklamowych, aby widzowie nie musieli już ściszać telewizorów, kiedy zamiast filmu na ekranie pojawia się spot reklamujący żarcie dla kota czy nowa butelkę starego piwa. Oby nastąpiło to szybko, bo badania wykazały, że 47% Polaków przełącza kanał, gdy pojawiają się reklamy, a 16% wychodzi z pokoju. Więc gdy dojdzie do 100% to nowe prawo nie będzie  już miało sensu.

dziennik pesymistyczny

Czterdzieści lat kryzysu

Obublikował pavvel dnia Komentarzy: 0

Urodziłem się na początku lat siedemdziesiątych ubiegłego wieku. Jednym z pierwszych słów, jakie poznałem było słowo – kryzys. I tak już kryzys towarzyszy mi przez całe życie.

Jak tylko uzyskałem świadomość własnego istnienia i docierało do mnie to, co się dzieje wokół mnie. Zrozumiałem, że wszyscy mi powszechnie wmawiają, że nie mogę mieć tego, co chce lub mi się należy, bo jest – kryzys. Jednocześnie słyszałem, że jak się postaram osobiście, jak my obywatele się postaramy, jak zaciśniemy pasa, jak się w sobie zbierzemy i poczekamy ciężko pracując jakieś dziesięć lat to się wszystko odwróci i już nie będzie kryzysu. I nastąpi szczęśliwość społeczna. Istny raj na ziemi. Zrozumiałbym, jeśli by to mówili katolicy, dla których idea nagrody w niebie po ciężkim i długim życiu jest czytelna. Ale wmawiali mi to przez całe dzieciństwo politycy z PRLu, czyli ci nie szczególnie wierzący. Tak czy inaczej kryzys był przy mnie jak ten anioł stróż. Zawsze przy mnie i na ustach polityków tłumaczących mi, że żyje mi się nędznie właśnie przez to dziwaczne zjawisko, jakim ów kryzys jest.  Nadnaturalne prawie zjawisko. Przychodzi on ten kryzys i nikt za niego z rządzących nie jest odpowiedzialny. No chyba, że ci, co rządzili poprzednio. Ci obecnie u władzy nigdy.

Jak wspominałem urodziłem się w latach siedemdziesiątych w tym czasie nasz kraj finansowany był kredytami zagranicznymi. Była stabilizacja chwilowa. I może ten chwilowy dobrobyt stał się w pewnym sensie impulsem to mojego zaistnienia na tym targanym kryzysem świecie. Potem już nie było tak dobrze. Od 1975 roku zaczęło się kryzysowanie w prasie i na mównicach. W następnych latach narastającemu kryzysowi politycznemu i gospodarczemu towarzyszyła jednak przynajmniej propaganda sukcesu. Czyli mniej więcej jak teraz. Do wyborów byliśmy niemal wyspa szczęśliwości po wyborach do parlamentu europejskiego w przeciągu dwu tygodni staliśmy się ofiara kryzysu. Zapewne potrwa ten stan z przerwami aż do wyborów następnych. Potem przez chwile propagandowo stanie się lepiej i następnie znów nastąpi kryzys.

W latach osiemdziesiątych znów był kryzys. Tym razem były to przejściowe trudności, oczywiście propagandowo. W kraju były strajki i niepokoje społeczne, więc trzeba było poczekać na coś lepszego. Nic takiego nie nastąpiło z wiadomych przyczyn. Był kryzys i niczego nie było w sklepach, ale przynajmniej była nadzieja na to, że politycznie się coś zmieni i wtedy gospodarczo się ten kryzys się skończy.

W osiemdziesiątym dziewiątym nie było już ustroju wiecznego kryzysu. Z nadzieja czekałem zgodnie z zapowiedziami ówczesnych reformatorów, że za jakieś tam dwadzieścia lat będzie po kryzysie. Ale przez te wszystkie lata nowej polski ciągle jednak kryzys powracał. Co kilka lat dosłownie, no może nawet, co kilka miesięcy mieliśmy nowy kryzys. Stał się on najlepszym wytłumaczeniem na wszelkie złe rządzenie. Jak nie ma dróg – kryzys, jak nie ma pieniędzy dla policji czy nauczycieli – kryzys. Jak bezrobocie – winny kryzys.

I proszę, opisałem powyżej czterdzieści lat polskiego permanentnego kryzysu. Może, więc najwyższy czas zastanowić się, dlaczego tak jest, że zawsze tym, co mnie informują o tym, że mam zacisnąć pasa bo kryzys, żyje lepiej niż mnie. Dlaczego jest tak, że tylko tym, co u władzy kryzys jakoś nie doskwiera? Nie widać kryzysu we władzach tylko u tych rządzonych jest od obecny. Świat się zmienił, ustrój się zmienił a kryzys, jako wytłumaczenie na wszystko przetrwał. A może to po prostu kryzys państwa? Kryzys systemu sprawowania władzy? Sam nie wiem. Przypomnę tu słowa poety: potrzebne są zmiany, niezbędne są zmiany, bo jeśli nic się nie zmieni może nadejść dzień rebelii.

dziennik pesymistyczny

Pogoda taka, że tylko się upić

Obublikował pavvel dnia Komentarzy: 0

 

Prawie 1,2 promila alkoholu w organizmie miał dziesięcioletni chłopiec, który spędzał czas u babci we wsi leżącej nieopodal mojego prowincjonalnego miasta. Jak donosi lokalna prasa dziecko zostało zabrane do szpitala na obserwację i jego życiu i zdrowiu nie zagraża niebezpieczeństwo. Wiemy, zatem że był dzieciak pijany, ale czy znamy powód, dla którego poddał się upojeniu? O tym prasa milczy, a szkoda.

Może on, ten małolat pił z rozpaczy, że to już zbliża się koniec pierwszego tygodnia wakacji a tu leje nieprzerwanie. Mokro, że psa z domu nie wypędzisz. Może go tak zdołowało, że nie widział już innej możliwości odreagowania złej pogody i złego z nią związanego nastroju jak chwycenie za kieliszek. Wybrał, więc najpopularniejszych sposób w naszej ojczyźnie. Łyczek czegoś mocniejszego. I wszystko z winy deszczu, bo przecież każdy, kto choć raz zakosztował alkoholu wie, że nie należy on do najsmaczniejszych napojów. A pije się go nie dla smaku, lecz z powodów boleści duszy wszelakich. Więc dzieciuch nie pił, bo dobre było tylko pił z boleści nad stanem pogody zapewne. Deszcz pada i pada. Nie ma, co robić. Nuda. A wszyscy wiedzą ze w czasie deszczu dzieci się nudzą. Więc jeśli stary człowiek nie wyrabia i chla to, co dopiero dziesięciolatek.

Przecież nie od dziś wiadomo, że ja siąpi deszcz i zimno na dworze to pogoda jest barowa. Policjanci metodami operacyjnymi ustalili jak donosi prasa, że dziesięciolatek był u babci razem ze starszym bratem. W domu przebywali również inni krewni chłopca. Po pewnym czasie brat dziecka zostawił je pod opieką babci a sam wrócił do domu. A tam, u babci w domu pewnie tak posępnie – nostalgiczna się atmosfera wytworzyła, że jak nic musieli się wszyscy napić. A wszystko z winy pogody. Jak by słoneczko świeciło nigdy by się dziecko nie upiło bo jak nic ganiałoby po polach i lasach okolicznych. A tak proszę, lało, leje i mówią, że lać będzie. Więc poszedł maluch za przykładem dorosłych i się upił. Coś trzeba w końcu zrobić z tym deszczem, bo nam się dzieci rozpiją.

dziennik pesymistyczny

Rozkaz zwalnia od myślenia

Obublikował pavvel dnia Komentarzy: 1

Strażnicy miejscy w moim mieście na prowincji często zachowują się jak koń z klapkami na oczach. Patrolują jedna stronę ulicy, bo zapewne taki mają rozkaz, ale już kompletnie ignorują to, co dzieje się na chodniku po drugiej stronie jezdni. Nawet jak dochodzi tam do ewidentnego łamania prawa i przepisów porządkowych strażnicy miejscy jakby tego nie zauważali.

Od trzech tygodni prowadzę swoiste badania nad strażnikami miejskimi. Co dziennie mijam ich przyglądając się ich ciężkiej pracy przez kilka chwil. I za każdym razem jest tak samo. Mundurowi pilnują porządku przez targowiskiem miejskim przeganiając wszystkich tych, którzy chcą tam sprzedać cokolwiek. Pilnują porządku dumnie przechadzając się chodnikiem, wystając pod drzewami lub siedząc sobie spokojnie w samochodzie. Pełnia obowiązki służbowe, czyli przeganiają drobnych sprzedawców kwiatów i owoców.  Emerytów z plonami ze swych przydomowych ogródków.

Niewątpliwie są bardzo skuteczni. Wszyscy ci poważni przestępcy uciekają przed nimi w popłochu. Drobni handlowcy zostali stłoczeni na mikroskopijnym placyku. I nikt pod obecność strażników nie ma prawa nawet na chwile stanąć ze swym towarem na chodniku. To nawet dobrze dla mieszkańców, jeśli pominiemy fakt, że dla tych drobnych handlarzy włoszczyzną i kwiatami nikt nie przygotował miejsca gdzie mogliby dorobić do skromnej emerytury. Emeryci nie zarabiają bo nikt tam ich nie zauważa na tym placyku, ale za to chodnik jest drożny.

Jest odblokowany, ale tylko po tej stronie gdzie działają dzielni strażnicy miejscy. Po drugiej stronie jezdni stoją sobie spokojnie samochody blokujące chodnik w sposób całkowity. Od krawężnika do krawężnika niemalże. Blokują tak skutecznie, że nie tylko nie pozostaje pieszym przepisowe pól metra chodnika na przejście, ale przeciskają się oni prześwitem szerokości kilku centymetrów. Auta stoją też wzdłuż całego trawnika na przestrzeni kilkunastu metrów. A wszystko to odbywa się dokładnie naprzeciwko spacerującego patrolu straży miejskiej. Jakby tego było mało kilku kierowców z premedytacją stawia samochody na moście. Czyją się całkowicie bezkarni.

Jaki u tych strażników w moim prowincjonalnym mieście musi być ordnung. Jak był rozkaz przeganiać z chodnika po jednej stronie ulicy do nikt z nich nie pomyśli nawet żeby zainteresować się łamaniem prawa na drugiej stronie jezdni. Jak rozkaz to rozkaz. W tej sytuacji nikogo nie powinno dziwić, że kierowcy łamią przepisy o parkowaniu. Przecież łamanie przepisów nie jest czymś złym i kosztownym, gdy w pobliżu jest straż miejsca, która wykonuje poważniejsze zadania. Wystarczy zaobserwować, co też w danej chwili czynią strażnicy, i jeśli widzimy, że to nie jest rozkaz na kierowców to przepisy można łamać. Gdy strażnik walczy ze swym odwiecznym wrogiem czyli babciami z pietruszką a nie dostanie rozkazu żeby wypisywać mandaty można parkować z pewna dowodnością.

Ostatnio słyszałem, że w pracy trzeba być prokreatywny. Sadząc po strażnikach miejskich z mojej prowincji nie tylko nie są pro, oni nawet nie są kreatywni. Jakby mundur zwalniał z myślenia. Jak rozkaz jest na babcie z pietruszka to choćby tam, kogo mordowali po drugiej stronie ulicy to nie rusza z pomocą. Rozkaz jest rozkaz.

dziennik pesymistyczny

Państwowy odcisk mojego palca

Obublikował pavvel dnia Komentarzy: 1

Dla naszego obywatelskiego dobra od wczoraj zostały wprowadzone nowe zasady wydawania paszportów. Każdy mieszkaniec naszego kraju, który ubiega się o paszport, musi złożyć odciski dwóch palców na elektronicznym czytniku. Czyli to, co znaliśmy zazwyczaj z książek i filmów kryminalnych teraz może nas w wolnej i demokratycznej ojczyźnie spotkać nie na policji, lecz w urzędzie. Nie wtedy, gdy dokonaliśmy jakiegoś przestępstwa, lecz gdy ten cudowny kraj chcemy na chwile opuścić. I żeby nie było żadnych wątpliwości nowy sposób kontrolowania i ewidencjonowania polaków został wprowadzono dla ich dobra właśnie.

 

W 2006 roku prowadzono w Polsce paszporty z jedną cechą biometryczną, czyli z obrazem twarzy. Ale zgodnie z rozporządzeniem unijnym wydanym dwa lata wcześniej we wszystkich krajach unii europejskiej muszą obowiązywać paszporty z dwiema cechami. Dlatego teraz, obok zapisu obrazu naszej twarzy, w paszportach pojawiały się także nasze odciski dwóch palców. Coś mi się wydaje, że to nie jest ostatnie urzędnicze słowo w tej sprawie.

Procedury poboru odcisków palców są takie, jakie znamy z kryminałów. Już samo to sugeruje, że jesteśmy czegoś tam winni. No, bo i po co urzędnikom nasze odciski palców? Przecież nie, dlatego żeby chronić i zabezpieczać nasz paszport. Przecież każdy, kto go posiada wie, że podrobienie takiego dokumentu to nie lada wyzwanie już teraz. I dodanie naszych odcisków palców do zabezpieczeń nie za wiele tu zmieni. Nie na żadnej pewności czy wprowadzenie identyfikatorów biometrycznych rzeczywiście przyczyniło się do zwiększenia bezpieczeństwa. Moim zdaniem nowe prawo stanowi zagrożenie dla bezpieczeństwa ze względu na ryzyko nadużyć. Brak w nim  przejrzystości norm zarządzania zdobytymi danymi. Istnieje przecież możliwość wycieku wrażliwych informacji. Nikt nie wspomina o stosownej ochronie tych baz z danymi. Jest tu tylko mowa o jej niszczeniu ich zawartości po wytworzeniu paszportu. Więc po co zbierać odciski palców jeśli nie ma ich z czym porównać. Nikt z urzędników wczoraj nie mówił też o kosztach takiej operacji czy adekwatność do zagrożeń.

 

Tak naprawdę po tym jak przyłożymy nasze palce do czytnika tracimy kontrole nad tym, co się dzieje następnie z naszymi odciskami palców. Trafiają one do komputerowej bazy danych. A stamtąd zostają zakodowane w warstwie elektronicznej paszportu, choć nie są odwzorowane graficznie w dokumencie. Czyli nie są widoczne gołym okiem. Można je rozpoznać dopiero przy użyciu specjalnych czytników. Więc w zasadzie nie bardzo wiemy, co tam się w tym elektronicznym zapisie właściwie się znajduje.

Do tradycyjnych metod ewidencji polaków dołączył nowy. Teraz w każdym urzędzie podajemy setki razy PESEL, NIP, nazwisko, imię, drugie imię, adres zameldowania, który urząd skarbowy i tym podobne. Przedstawiamy po dwa dokumenty tożsamości. Zapewne w niedługiej przyszłości będziemy  musieli  identyfikować się w urzędach dodatkowo odciskiem naszego palca.

 

Jakoś nie bardzo mi się chce wierzyć w zapewnienia urzędników, że bazy danych z odciskami palców zbierane przy wydawaniu paszportów zostaną natychmiast zniszczone po ich wykorzystaniu przy produkcji dokumentów. Dziwne się wydaje, że po zdobyciu z takim trudem tak ważnych danych nie zrodził się, w jakim urzędniczym umyśle pomysł przekazania takiej bazy na przykład służbą specjalnym. Nie dowiemy się o tym jednak nigdy, bo jak przystało na państwo wolne i demokratyczne o takich sprawach obywateli się nie informuje. Takie informacje są tajne, że względów bezpieczeństwa. Oczywiście bezpieczeństwa obywateli a nie urzędniczo – politycznego państwa.

dziennik pesymistyczny

Pada deszcz a rząd nic nie robi!

Obublikował pavvel dnia Komentarzy: 6

To, co się dzieje w pogodzie to prawdziwy skandal. Od dwóch dni mamy astronomiczne lato a tu w naszym kraju nie widziano słońca od tygodni. Pada przez cały czas dzień i przez całą noc. Dzień po dniu. Już od ponad miesiąca. Wszystko to odbywa się przy całkowitej bierności rządu oraz najwyższych organów państwowym.

 

Prezydent zawsze powtarza, że jest najważniejszą osoba w państwie. Niech to w końcu w jakiś sposób udowodni. Już dawno powinna się odbyć w sprawie pogody rada gabinetowa pod przewodnictwem prezydenta. Dlaczego nadal nie odbyło się w pałacu prezydenckim spotkanie ekspertów od pogody, którzy uradziliby jakieś rozwiązanie tej tragicznej sytuacji?

 

Rząd też jest całkowicie bierny. Deszcz pada już niemal codziennie a rząd nie wydał w tej sprawie żadnego oświadczenia. Dlaczego nie żebrała się rada ministrów? Przecież to, co się dzieje w pogodzie nie dotyczy tylko małej grupki społeczeństwa, ale nas wszystkich. A tu nic. Żadne z ministerstw nie pochyliło się z troska nad tym mokrym problemem. O premierze już nie wspomnę. Z nikąd nie widać pomocy.

 

Sejm też jakby starał się nie zauważać deszczowego problemu. Posłowie mogliby przecież powołać komisje sejmową, która wyjaśniłaby, kto za tym deszczem stoi i na czyją korzyść pada od miesięcy. Ja rozumiem, sytuacje platformy obywatelskiej z jej koalicjantem. Postawa stronnictwa ludowego w tej sprawie nie jest jednoznaczna. Jako partia chłopska, PSL nie raz wyrażał opinie, że rolnikom deszcze jest potrzebny. Może i jest potrzebny, ale czy w takich ilościach? Jak nie koalicja miałaby to wyjaśnić to może opozycja by się za wyjaśnianie zabrała. Posłowie! Przecież nie możecie przez cale wakacje stać biernie. Apeluje do was, nie bądźcie bezczynni! Przecież nie każdy zarabia aż tyle co wy i nie każdego będzie stać na wakacje nad Adriatykiem.

 

Może przynajmniej opozycja to wyjaśni. Błagam niech jeszcze przed moim urlopem Jarosław Kaczyński zwoła konferencje prasowa i jasno powie kto jest odpowiedzialny za tak fatalny stan pogody. Niech powie dlaczego wszyscy stoimy w strugach deszczu. Bo jeśli my tu w Polsce mokniemy to może jest ktoś kto spiskuje i jest za to wszystko odpowiedzialny.

 

Mamy tylu urzędników, polityków, posłów u nas i w Brukseli, jest wojsko i policja, ministerstwa wszelakie, ABW, CBA, NIK a nikt nie może załatwić słonecznej pogody.  Kiedyś spisek ograniczał nie tylko do deszczowych weekendów i słonecznego tygodnia pracy. Co też powinno zainteresować PiS. Bo widać tu jasno, że komuś zależało na tym żeby społeczeństwo nie mogło swobodnie wypoczywać. Ale dzień dzisiejszy udowadnia, że problem deszczowy rozszerza się i na dni pracujące. Czy w końcu rząd dostrzeże problem i coś się zmieni? Oby przed moim urlopem.