Oburzeni na oburzonych

Obublikował pavvel dnia

– A czym oni się takoburzają – oburzył się pewien pan, a we mnie się zagotowało. Przysiadłem się dostolika w restauracji, bo zostałem o to poproszony przez mojego znajomego.Siedziało tam już kilka osób z lokalnego światka biznesu, polityki oraz mediów.Większość  znałem z widzenia,  a że były to „ za wysokie progi …” dlamnie,  to gdy przeciskałem się z moimmarnym napitkiem w dłoni do wolnego stolika w głębi sali, rzuciłem w stronęszacownego zgromadzenia grzeczne: dzień dobry i skierowałem kroki w swojąstronę czyli byle dalej od nich. – Siadaj z nami – usłyszałem, co nie ukrywamtrochę mnie zdziwiło, bo zdecydowanie nie pasowałem do panów w garniturach zeszklaneczkami „ rudej wódy na myszach” w dłoniach.  – Nie przeszkadzam? – Zapytałem. – Nie,siadaj z nami –   upewnił mnie ,że nie będę nikomu z nichwadził, ten który był mi najbardziej znajomy. Reszta panów milczała wpatrującsię w to, co miała w szklaneczkach.  Ich  milczenie przyjąłem jako aprobatę. Jak tylkousiadłem od razu zacząłem się zastanawiać czym to ja zasłużyłem na ten zaszczytdopuszczenia do pańskiego stołu. Tematem dyskusji szacownego zgromadzenia przyrestauracyjnym stoliku był  kryzys wfinansach oraz uliczne protesty  Ruchu Oburzonych,które od pewnego czasu targają większymi miastami Europy. Panowie popijającrudawy płyn ze szklaneczek wygłaszali opinie, które łagodnie rzecz ujmując niebyły pochlebne dla tych co protestują na ulicach Madrytu, Rzymu, Aten czyWarszawy. Dowiedziałem się, że „ Grecy sami sobie są winni tego co tam terazmają bo im się robić nie chce”. Że to „chuligani i komuchy co tylko patrzą aby  zabrać bogatym a rozdać biednym”. Że „ zawszebył wyzysk i trzeba liczyć na siebie,  anie czekać z wyciągniętą ręką, że państwo coś da za darmo”. Czyli w zasadziepanowie byli oburzeni na tych co są oburzeni i pozwalają sobie na protesty. Igdy tak słuchałem ględzenia tych bogatych i oburzonych na tych biednych i teżoburzonych przyszło mi do głowy, że ja pewnie tam zostałem zaproszony jakoprzedstawiciel tych co na ulicach protestują i okupują Wall Street. – Ale ja,choć podzielam poglądy, to nie mam prawa być rzecznikiem ruchu nawet w takbardzo lokalnej i prowincjonalnej skali – pomyślałem. A może się mylę, może onitak z przyjaźni mnie zaprosili  a jaszukam drugiego dna.  – A ty co sądzisz –usłyszałem i już wiedziałem, że dobrze oceniłem sytuację. – Ty tam piszesz nablogu, takie rzeczy… czasem czytam… co ty sądzisz – dopytywał się drugi pan(nie podejrzewałem nawet, że wie o moim pisaniu, ale to miłe że wie). – Ja, ja…ja nie wiem – dukałem zaskoczony jednak, choć przecież się właśnie tegospodziewałem.  – No śmiało… Czym oni siętak oburzają – usłyszałem od panów. Wyglądało na to że choć „ nie chce, alemusze” jak by powiedział klasyk.  – Janie wiem jak oni, powiem w swoim imieniu i tylko w swoim,  ja nie chcę odpowiadać za kryzys którego niewywołałem, nie chcę pieniądza mieć za Boga, nie chcę państwa polityków,finansjery, bankowców , korporacji, urzędników i polityków w którym zwykłyczłowiek jest tylko dojną krową płacącą podatki. Nie chcę upaństwowionejdemokracji, w której pieniądz jest najważniejszy, bo bez niego nikt nie wygrywawyborów. Nie chcę głodowych pensji, nie chcę pracować na czarno, bo firma przeżywatrudności. Nie chcę zastanawiać się w połowie miesiąca czy lepiej kupić lekiczy może coś do jedzenia. Jeśli pracuję to nie chcę czekać na wynagrodzeniemiesiącami. Chcę rozsądnych odsetek w kredytach. Chcę nadziei…. Chcę żyć godnie– chciałem mówić dalej , ale zauważyłem że w zasadzie to już mnie nikt niesłucha. Panowie, zaczęli rozmawiać już o czymś innym ignorując  to co mówiłem. Zdałem sobie sprawę, że mówięsam do siebie, co mnie oburzyło. Dopiłem to co miałem, wstałem i wyszedłem. –To klasyczne, oni zawsze pytają dlaczego, ale sami zawsze wiedzą lepiej i nigdynie słuchają – myślałem idąc do domu.

 

Ps. W restauracjiumówiłem się z potencjalnym pracodawcą, bo tak normalnie to raczej nie bywam… zoszczędności oczywiście.