O „La donna e mobile” w polityce

Obublikował pavvel dnia

Mamy panią premier, ujawniła się też kandydatka na premiera z ramienia prawych i sprawiedliwych, a do tego jeszcze kobieta jest kandydatką na fotel marszałka czy raczej marszałkini Sejmu. To sfeminizowanie sceny politycznej przypominało mi, że nie tak znów dawno odbyła się poważna naukowa konferencja na Uniwersytecie Wrocławskim, na której debatowano miedzy innymi o “patologicznej głuchocie kobiet w pierwszych dniach miesiączki”.

Spokojnie drogie Panie, nie jestem antyfeministą. Nie ma co od razu zbierać podpisów za usunięciem tego artykułu. Nie ma co wygrażać mi od męskiej szowinistycznej świnki. To, co pisze, to w żadnym razie nie jest przejaw męskiego szowinizmu. Tak po prostu skojarzył mi się (może i niefortunnie, ale jednak) fakt, że tylu kobiet jednocześnie w tak eksponowanych funkcjach jeszcze w polskiej polityce nie było z tą ciekawą konferencją z przed kilku miesięcy, na której naukowcy rozmawiali o tym, że kobiety mogą stanowić zagrożeniem dla samych siebie.

Konferencja “La donna e mobile. Prawne aspekty następstw cykliczności płciowej kobiet”, bo o niej mowa, poświęcona była m.in. takim zagadnieniom jak pytanie czy napięcie przedmiesiączkowe może być okolicznością łagodzącą w trakcie procesu sądowego. Przedstawione argumenty miały być potwierdzeniem naukowym na to, że kobieta w stanie napięcia przedmiesiączkowego jest bardziej skłonna popełnić przestępstwo, a nawet może doprowadzić do własnej śmierci.

O nie, ja się nie czepiam, mnie kobiety na stanowiskach nie przeszkadzają. Chociaż bardziej chciałbym, żeby w kwestii państwowych posad czy objęcia urzędu decydowały względy merytoryczne a nie płciowe.  Ja nie wierze, że promowanie kobiet przez parytety czy mechanizm suwakowy to coś, co zapewni właściwy dobór naszych przedstawicieli w parlamencie czy na państwowych urzędach. Nie może być tak, że w walce z jedną dyskryminacją zezwala się na tworzenie drugiej dyskryminacji. Równość to równość, bez specjalnych przywilejów. Ale ja nie o tym.

Jak pomyśle, że kobiety zdominują najważniejsze stanowiska w państwie i potem zestawie to z tematami z tej konferencji naukowej to resztki owłosienia jeża mi się na głowie. To prawdziwa zgroza. “Cykliczności płciowej kobiet, od jej początku aż do końca, towarzyszą różne następstwa, mniej lub bardziej dolegliwe, niekiedy mające duże znaczenie także dla oceny prawnej różnych zdarzeń” – piszą na swojej stronie internetowej organizatorzy. Czy z tego wynika, że kobieta premier czy kobieta marszałek sejmu w czasie swych „trudnych dni” może mieć zaburzenia związane z poprawną oceną sytuacji?

Na konferencji naukowcy poruszali  m. in. „kwestię ważności oświadczeń woli”. Jeśli najwyższa osoba w państwie popadnie w „tych dniach” w depresje? Czy podpisane przez nią dekrety, ustawy czy umowy międzynarodowe będą miały moc prawną? To niby śmieszne, ale jak się głębiej nad tym zastanowić to nie jest już tak śmiesznie.

To, co pisze, to nie próba dyskryminacji płci pięknej, to w świetle konferencji, która odbyła się na Uniwersytecie Wrocławskim zasadne pytanie o przyszłość naszej ojczyzny, no i tego polskiego państwa, jeśli to kogoś jeszcze interesuje. Kobieta premier, kobiety na stanowiskach partyjnych i rządowych, w ministerstwach, w spółkach skarbu państwa, to z jednej strony dobry kierunek. Ale jeśli – jak chcą naukowcy – kobieta przez pewien czas jest ciut rozchwiana emocjonalnie, mówiąc łagodnie, to czy jej stan ma wpływ na podejmowane przez nią decyzje?

Kandydatka PiS na premiera często podkreśla, że każdy w Polsce zasługuje na to, by go wysłuchać, a jej „obowiązkiem i obowiązkiem wszystkich polityków jest dzisiaj słuchać Polaków, bo tego dialogu i słuchania bardzo dzisiaj w Polsce brakuje”. Podobnie obecna pani premier chce podczas kampanii wyborczej słuchać zwykłych ludzi. Ale jak to z tym słuchaniem będzie nikt nie może mieć pewności, bo przecież przypominam, że na wspomnianej już wielokrotnie konferencji naukowcy udowadniali, że “kobiecemu okresowi towarzyszą też patologiczne zaburzenia słuchu”.