Optymistyczny pesymizm
Niby nic mi nie jest, ot normalne życie. Dzień po dniu. Poranki i wieczory. Tydzień za tygodniem. Rok za rokiem. Ale to nie jest życie, to tylko pozór. Nie, nie jest tak źle, czasami nawet bywa tak że mogę śmiało powiedzieć, że jest dobrze. Od wielkiego dzwonu nawet bardzo dobrze, ale zazwyczaj bywa nijako, zwyczajnie.
Moje życie toczy się w ciągłym zagrożeniu. Moim przekleństwem jest to, że jak tylko mam kilka lepszych chwil, to od razu zastanawiam się jak długo taki stan potrwa. Jak długo jestem w stanie utrzymać to moje szczęście. Ciągle mam niesłabnące poczucie, że zbliża się jakaś tragedia. Bo u mnie zawsze tak jest, że chwile szczęścia muszę okupić tygodniami nieszczęść. Takie fatum.
Dlatego żyje w ciągłym zagrożeniu. W ciągłym stresie. Czasami się zastanawiałem jak to możliwe, że żyje tak długo, bo przecież już dawno powinienem palnąć sobie w łepetynę. Pewnie podstawowym powodem niezrealizowania tego przedniego planu jest to, że w tym naszym kraju nadwiślańskim bardzo trudno o broń palną. A więc opcja wywalenia sobie w głowę z rewolweru – tak jak w kinie – nie wchodzi w grę z prozaicznych powodów, z powodów technicznych wynikających z trudnego dostępu do broni palnej.
A taka opcja odejścia zawsze wydawała mi się wielce romantyczna. Ze względów estetycznych nie chciałem odejść z tego świata zwisając swoje ciało na końcu sznura. Nie widziało mi się to, że swobodnym wzbije się lotem z wysokiego budynku w celu ostatecznego przyziemienia. Tabletki? Tak, ta opcja wydaje się nawet dobra i w miarę estetyczną, ale znów pozostają wątpliwości czy aby zastosuje coś dostatecznie skutecznego, bo takie zawrócenie z dalekiej drogi jest bardzo nieprzyjemne. Tak szanowni państwo, widzicie, że nie jest łatwo, choć wydaje się to takie proste i nieskomplikowane. Nie mogę odejść i zostać też nie mogę. Jestem uwieziony miedzy światami.
Z drugiej strony od pewnego czasu mam taką masochistyczną potrzebę zobaczenia, co będzie dalej z moim życiem i tak bardziej ogólnie z całym tym światem. No, bo jak już ostatecznie tu jestem to nie warto wychodzić z tego kina w połowie seansu z własnej woli. Lepiej zostać do końca, który przecież wcześniej czy później i tak przyjdzie. Przecież wszyscy jesteśmy śmiertelni. Nie ma, co odkładać za wcześnie na półkę niedoczytanej książki. Może naprawdę warto przekonać się, co tam jeszcze może się zdarzyć? Choć jak mawiała moja koleżanka: nigdy nie jest aż tak źle, żeby nie miało być jeszcze gorzej. To przynajmniej można się przekonać, do czego może doprowadzić ta nasza skudlona cywilizacja. To trwanie w życiu w czystej ciekawości jest równie dobrym powodem do życia jak każdy inny. To tylko obserwacja rzeczywistości.
Żyje w ciągłym zagrożeniu. W ciągłym stresie. Ta ciągła pogoń za pieniądzem, który ma mi zapewnić przetrwanie jest coraz bardziej nużąca. Od pewnego czasu jest tak, że nawet osiągam małe sukcesy, który mogłyby mnie napawać umiarkowanym optymizmem. Ale po tych małych zwycięstwach zazwyczaj następuje seria bolesnych porażek i rozczarowań, które przywołują mnie – chwilowego optymistę – to mojego sprawdzonego pesymizmu. Wygląda na to, że jak tu jeszcze chwilę zabawie, mimo trudności i przy ostrym sprzeciwie losu, natury czy Boga, to już, jak kto woli. A jak już tu jestem i będę to się rozejrzę. Skoro już i tak tu jestem, to czemu nie…